sobota, 29 grudnia 2012

Dwa

 Siedziała w samolocie ze słuchawkami w uszach. Właśnie słuchała piosenki Simona Jenkinsa noszącej tytuł ‘Just a dream’ w jej ulubionym supersweet Mix’ie. Wpatrywała się w przestrzeń za malutkim okienkiem i zastanawiała się jak to będzie w mieście jej ukochanego klubu. Czy spotka swoich idoli? Czy wybierze się na ich mecz? Miała ogromną nadzieję, że tak, ale nie mogła być tego pewna. Nagle jej MP3 przestało wydawać jakiekolwiek dźwięki. Okazało się, iż sprzęt się zepsuł.
- Co za szajs – mruknęła.
- Słucham? – odezwała się dziewczyna siedząca obok. 
- Ah, nic, przepraszam. Mój odtwarzacz się zepsuł.
- Rozumiem. – Uśmiechnęła się. – Jestem Cecile.
- Emma, miło mi. Skąd jesteś?
- Z Francji.
- Oo, to widzę, że pochodzimy z tych samych rejonów.
- Poważnie? Jesteś z Francji?
- Nie, ale z Europy. Rejony te same, czyż nie? – zaśmiała się. Cecile po chwili również dopadł niepohamowany wybuch śmiechu.
 Rozmawiały jeszcze chwilę, po czym obie zabrały się za czytanie książki. Emma czytała ‘Cukiereczki’ chińskiej autorki Mian Mian. Nie specjalnie jej się podobała – była napisana zbyt odważnym językiem – lecz nigdy nie odkładała rozpoczętych książek i teraz też nie miała zamiaru. Uznała, że się nad nią pomęczy, poza tym i tak nie miała nic lepszego do roboty.
***
 Przepychała się przez tłum, próbując odnaleźć swojego brata. Kiedy wreszcie go ujrzał, ruszyła w jego stronę. Dotarła do niego i od razu go przytuliła.
- Stęskniłam się za tobą – odezwała się.
- Ja za tobą też. Jak lot?
- Całkiem nieźle – uśmiechnęła się. – To jak, idziemy?
 Lucas skinął głową, wziął od niej walizkę i poprowadził w stronę samochodu.
***
 Kiedy Emma i Lucas weszli do wynajętego mieszkania, od razu doskoczył do nich chłopak, mniej więcej w wieku brata dziewczyny. Był brunetem o dużych, brązowych oczach i wąskich ustach. Nie był niski, lecz nie był też przesadnie wysoki. Kiedy się uśmiechał, wyglądał całkiem jak zagubiony, ale wesoły chłopiec.
- O, kogo ja widzę. Lucas przywiózł swoją śliczną siostrzyczkę. Jesteś jeszcze ładniejsza niż na zdjęciach, wiesz? – zapytał, po czym podszedł do niej i ucałował jej dłoń niczym osiemnastowieczny arystokrata.
- No, no, bez przesady, kolego – wtrącił się Lucas, ciągnąć swoją siostrą do pokoju gościnnego. – Niestety są ty tylko dwie sypialnie, ale będziesz spała w mojej. Ja prześpię się na kanapie.
- Ależ nie! – zaprotestował współlokator. – Ty musisz się wyspać, a ja bardzo chętnie ustąpię sypialni twojej uroczej siostrzyczce. 
 Lucas pokiwał głową z niedowierzaniem i co chwile wywracał oczyma, ale w końcu się zgodził.
- Kiedy pójdziemy na stadion? – Emma po raz pierwszy zabrała głos w mieszkaniu brata.
- Tak myślałem, że o to zapytasz – zaśmiał się Lucas. – Jutro grają. Zgadnij z kim, kochana.
 Emma zmarszczyła lekko nos.
- I ile się nie mylę, to z ManU, czyż nie?
- Dokładnie. Mam nadzieję, że wygrają.
- Muszą wygrać! Idę na mecz mojej ukochanej i znienawidzonej drużyny. Jeśli to przegrają, to się wkurzę – zaśmiała się.
 Emma nie cierpiała Czerwonych Diabłów – sama nie wiedziała dlaczego. Może to kwestia rywalizacji, chociaż to nie wyjaśniałoby tego dokładnie, gdyż prócz Liverpoolu lubiła inne kluby. Może nie tak bardzo jak The Reds, ale jednak. Więc kwestia rywalizacji odpadała. Chodziło chyba o trzech piłkarzy, których jako jedynych zawodników najnormalniej nie lubiła. Reszta była jej obojętna. Tak niecierpianymi przez nią graczami byli Ronaldo, Rooney i Nani, a jak wiadomo, dwóch z nich – Rooney i Nani – grają dla Czerwonych Diabłów. Ronaldo natomiast, grał dla nich tuż przed transferem do Realu Madryt. Więc sprawa Machesteru  United jest chyba wyjaśniona, a co za tym idzie, to, że blond dziewczyna pragnęła zwycięstwa jej ukochanego klubu nad Diabłami, było chyba zrozumiałe i nie powinno nikogo dziwić.
***
 Emma wraz z Lusacem i jego współlokatorem poszła kupić nową koszulkę i nowy szalik specjalnie na jutrzejszy dzień. koszulka miała z tyłu dziewiątkę i nazwisko ‘Torres’. Emma go uwielbiała. Zdecydowanie był jej ulubieńcem. To właśnie z nim najbardziej chciała się spotkać, zrobić zdjęcie czy chociaż dostać autograf i miała nadzieję, że te marzenia spełnią się w czasie jej pobytu tutaj.
 Po powrocie do mieszkanie młodego dziennikarza, cała trójka usiadła przy stole i zaczęła grać w Monopoly. Gra strasznie się dłużyła i Emma miała ochotę położyć się do łóżka, lecz uznała, że skoro jej towarzysze nie narzekali na senności i z uśmiechem na twarzach grali dalej, nie miała zamiaru psuć im zabawy. W między czasie Sebastian – bo tak miał na imię współlokator brata Emmy – zrobił im pyszną kawę, która trochę postawiła dziewczynę na nogi, Jednak po pół godzinie znów dopadło ją zmęczenie i nie była w stanie wysiedzieć, wiec była zmuszona przeprosić swojego brata i nowo poznanego kolegę, po czym poszła spać, a po dziesięciu minutach, Morfeusz wziął ją w swoje ramiona.
***  Kiedy wyszedłem na murawę, byłem niesamowicie podekscytowany. Gdy kibice zaczęli śpiewać ‘You’ll never walk alone’, ścisnęło mi się serce. Usłyszeć nasz hymn z ust tylu kibiców i to w takim meczu, to naprawdę niesamowite uczucie. Czułem, że dzisiaj muszę dać z siebie wszystko, dla nich, dla naszych wspaniałych fanów. Już w piątej minucie przeprowadziliśmy dobrą akcję, ale nie wykorzystaliśmy jej i Manchester zrobił kontrę, którą, na nasze nieszczęście, zamienił na bramkę. Spojrzeliśmy bezradnie po sobie. Musieliśmy wziąć się w garść i wygrać ten mecz – nie było innej opcji. Do końca pierwszej połowy nie mogliśmy zorganizować żadnej porządnej akcji, więc zeszliśmy do szatni w dość podłych nastrojach. Dostaliśmy niezłe kazanie na temat naszej gry, która nie była najlepsza. Po przerwie znów wyszliśmy na boisko. W pięćdziesiątej pierwszej minucie dostałem fantastyczne podanie od Dirka. Obróciłem się dwa razy z piłką i skierowałem ją do bramki. Kiedy szybowała w powietrzu, zdawało mi się, że czas stanął w miejscu. Ale okazało się, że van der Sar nie zdołał złapać piłki w ręce, i ta przeleciała tuż nad jego dłońmi prosto w okienko. Zacząłem biec i krzyczeć ze szczęście. Dirk, Lucas, Glen i Daniel rzucili się na mnie, wołając: ‘Brawo, stary!’ czy ‘To było piękne, Dzieciaku!’. Nie mieliśmy już straty bramki, więc pozostało nam tylko wzmocnić ofensywę i zdobyć kolejną bramkę.   ***  Dziewięćdziesiąta minuta. Sędzia dolicza trzy minuty. Emma stoi, zaciskając pięści i dopingując swoich idoli. Nagle Torres wbiega w pole karne, a stoper Czerwonych Diabłów brutalnie go fauluje. Dzieciak przewraca się, a sędzia wskazuje na wapno. Trybuny szleją, blond dziewczyna również. Do piłki podchodzi Gerrard, wszyscy milkną. Gwizdek arbitra. Steven uderza w piłkę i trafia! Wszystkich tanów The Reds ogarnia euforia. Emma rzuca się na szyję brata i zaczyna skakać uradowana. Ogromnie się cieszyła. Czerwone Diabły wznawiają, leczy już nic nie zdziałają, gdyż arbiter kończy to wspaniałe spotkanie. na stadionie ponownie rozbrzmiewa ‘You’ll never walk alone’.
- Wygraliśmy! – krzyczała Emma. – Lusac, wygraliśmy ten cholerny mecz! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz